Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ IV.

Obudziło ją szczekanie psów. Otworzywszy oczy, ujrzała w dali przed sobą dąb wielki cienisty, zagrodę i żóraw studzienny. Wnet zbudziła towarzysza.
— Mości panie, zbudź się waszmość!
Zagłoba otworzył oczy.
— A to co? A my gdzie przyjechali?
— Nie wiem.
— Czekajże wasanna. To jest zimownik kozacki.
— Tak i mnie się widzi.
— Pewnie tu czabanowie mieszkają. Niezbyt miła kompania. Czego te psy tak ujadają, żeby ich wilcy ujedli! Widać konie i ludzi pod zagrodą. Niema rady, trzeba zajechać, żeby nie ścigali jak ominiem. Musiałaś i waćpanna się zdrzemnąć.
— Tak jest.
— Raz, dwa, trzy, cztery konie osiodłane — czterech ludzi pod zagrodą. No, niewielka potęga. Tak jest, to czabanowie. Coś żywo rozprawiają. Hej tam, ludzie! a bywajno tu!
Czterech kozaków zbliżyło się natychmiast. Byli to istotnie czabanowie od koni, czyli koniuchowie, którzy latem stad wśród stepów pilnowali. Pan Zagłoba zau-