Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozpoczęła się straszna pojedyncza walka, na którą kniahini, trzymana za włosy przez cztery żelazne dłonie, patrzyła pałającemi oczyma i z otwartemi usty. Młody kniaź zwalił się jak burza na kozaka, który, cofając się zwolna, wywiódł go na środek sieni. Nagle przysiadł, odbił potężnie cios i z obrony przeszedł do ataku.
Kozacy, zatrzymawszy dech w piersiach, pospuszczali szable na dół i stali jak wryci, śledząc oczyma przebieg walki.
W ciszy słychać było tylko oddech i sapanie walczących, zgrzyt zębów i świst lub ostry dźwięk uderzających o siebie mieczy.
Przez chwilę zdawało się, że watażka ulegnie olbrzymiej sile i zaciętości młodzieńca, gdyż znowu począł się cofać i słaniać. Twarz przeciągnęła mu się jakby z wysilenia. Mikołaj podwoił ciosy, kurzawa wstała z podłogi i przesłoniła obłokiem walczących, ale przez jej kłęby semenowie dojrzeli krew, spływającą po twarzy watażki.
Nagle Bohun uskoczył w bok, kniaziowe ostrze trafiło w próżnię, Mikołaj zachwiał się od zamachu i pochylił naprzód, a w tej samej chwili kozak ciął go w kark tak straszliwie, że kniaź zwalił się, jakby gromem rażony.
Krzyki radosne kozaków pomieszały się z nieludzkim wrzaskiem kniahini. Zdawało się, że od wrzasków powala pęknie. Walka była skończona, kozactwo rzuciło się na broń zawieszoną na ścianach i poczęło ją zdzierać, wyrywając sobie wzajemnie kosztowniejsze szable i handżary, depcąc po trupach kniaziów i własnych towarzyszów, którzy legli z ręki Mikołaja. Bohun pozwalał na wszystko. Stał on we drzwiach, prowadzących do komnat Heleny, zagradzając drogę, i oddychał ciężko ze