Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

hun, alem slę ciebie nie spodziewała, chyba, że sprawę masz do nas.
— Może i mam — rzekł zwolna watażka.
— Jaką? — pytała niespokojnie kniahini.
— Przyjdzie pora, to pogadamy. Dajcie odpocząć. Z Czehryna prosto jadę.
— To widać było ci pilno do nas?
— A gdzieby mnie miało być pilno, jeśli nie do was? A kniaziówna-donia zdrowa?
— Zdrowa — rzekła sucho kniahini.
— Chciałbym też nią oczy ucieszyć.
— Helena spi.
— To szkoda. Bo ja długo nie zabawię.
— A gdzie jedziesz?
— Wojna, maty! Niema na nic czasu. Lada chwila hetmani w pole wyprawią, a żal będzie zaporożców bić. Mało to razy my z nimi jeździli po dobro tureckie — prawda, kniaziowie? — po morzu pływali, sól i chleb razem jedli, pili i hulali, a teraz my im wrogi.
Kniahini spojrzała bystro na Bohuna. Przez głowę przeszła jej myśl, że może Bohun ma zamiar połączyć się z rebelią i przyjechał jej synów wybadać.
— A ty co myślisz robić? — spytała.
— Ja, maty? a cóż? ciężko swoich bić, ale trzeba.
— Tak i my uczynimy — rzekł Simeon.
— Chmielnicki zdrajca! — dodał młody Mikołaj.
— Na pohybel zdrajcom! — rzekł Bohun.
— Niech im kat świeci — dokończył Zagłoba.
Bohun znów mówić począł:
— Tak to na świecie. Kto ci dziś przyjacielem, jutro Judaszem. Nikomu nie można wierzyć na świecie.
— Jeno dobrym ludziom — rzekła kniahini.