Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pójść na obiad i był zły, że nie ma co ze sobą wieczorem zrobić.

IX

Następnego dnia pani Lageat, przyniósłszy do pracowni śniadanie dla trojga osób, oznajmiła, że przed godziną byli znów ci sami dwaj śliczni chłopcy, tym razem nie z dziwnie ubranym służącym, ale z młodą i piękną panią.
— Młoda pani chciała koniecznie widzieć się z panem, ale ja powiedziałam jej, że pan wyjechał do Antibes...
— Do Tulonu! do Tulonu! — odpowiedział wesoło malarz.
Lecz nazajutrz pani Lageat nie miała komu dać tej odpowiedzi, albowiem przyszedł tylko list. Świrski nie czytał go wcale. Natomiast zdarzyło się tegoż dnia, że, chcąc poprawić „pozycję“ panny Maryni, podłożył jej dłonie pod ramiona i uniósł ją tak, że piersi ich zetknęły się niemal, a zarazem oddech jej oblał mu twarz. Wówczas ona poczęła się mienić ze wzruszenia, a on powiedział sobie, że gdyby taka chwila dłużej potrwała, to wartoby za nią oddać życie.
Wieczorem zaś monologował jak następuje:
— Zmysły grają w tobie, ale inaczej, niż poprzednio, bo tym razem rwie się za niemi i dusza, a rwie się dlatego, że to jest dziecko, które w tym nicejskim „pudridero“ pozostało czyste, jak łza. To nawet nie jej zasługa, to natura, ale gdzie znaleźć podobną? Tym razem nie łudzę się i niczego w siebie nie wmawiam, albowiem mówi rzeczywistość.