Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wien, czy to Tola. Na schodach poczęło mi znów bić serce. Bałem się matki. Przeszedłszy jadalny pokój, zastaliśmy ją w salonie. Gdym wszedł, zbliżyła się szybko i wyciągnęła ku mnie rękę, którą ucałowałem ze czcią i wdzięcznością, bąkając przytem:
— Czem ja sobie zasłużyłem...
— Niech nam pan przebaczy wczorajszą odmowę — rzekła. — Nie zastanowiliśmy się nad tem, że większego przywiązania Tola w całym świecie znaleźćby nie mogła.
— To prawda! to prawda, pani! — zawołałem z zapałem.
— A że nam przedewszystkiem o szczęście dziecka chodzi, więc zgadzamy się oddać ją panu... i mogę tylko powiedzieć: Szczęść wam, Boże!
To rzekłszy, ścisnęła moje skronie, poczem, zwróciwszy się ku drzwiom, zawołała:
— Tolu...
I weszło to moje kochanie, blade, z zaczerwienionemi oczyma, z kosmyczkami rozwianych włosów na czole, zmieszane, wzruszone tak, jak i ja. Jakim sposobem nic w niej nie uszło mojej uwagi — nie wiem. Wiem tylko, żem widział i łzy wezbrane pod powiekami, i drżące usta, i radość przebijającą się przez łzy, i uśmiech pod zmieszaniem.
Przez mgnienie oka stała z rękoma zawieszonemi na sukni, jakby nie wiedząc, co począć; wtem ojciec, którego humor widocznie nigdy nie opuszczał, ozwał się, ruszając ramionami:
— Ha! trudna rada! wziął na kieł i nie chce ciebie.