Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziś niema księżyca i obiad pani skończy się zapewne późno.
— Prawda — rzekła pani Elzenowa — ale niech mi pan da znać, jak będzie pełnia. Szkoda, że nie prosiłam pana samego na ten obiad... Przy pełni księżyca musi być tu ślicznie, choć na tych wysokościach dostaję zawsze bicia serca. Żeby pan mógł wiedzieć, jak mi w tej chwili bije i bije… ale niech pan zobaczy puls: widać nawet przez rękawiczkę.
To rzekłszy, odwróciła dłoń, opiętą tak ciasno w duńską rękawiczkę, że niemal zwiniętą w trąbkę, i wyciągnęła ją ku Świrskiemu. On wziął ją w obie ręce i począł patrzeć:
— Nie — rzekł — nie widać dobrze, ale można będzie usłyszeć.
I pochyliwszy głowę, przyłożył ucho do guzików rękawiczki, na chwilę przycisnął ją silnie do twarzy, poczem musnął nieznacznie ustami i rzekł:
— Kiedy za moich dziecinnych lat udało mi się czasem złapać ptaka, to w nim tak samo serce biło: zupełnie, jak w złapanym ptaku!
A ona uśmiechnęła się prawie smutno i powtórzyła:
— ...Jak w złapanym ptaku...
Po chwili jednak zapytała:
— A co pan robił ze złapanemi ptakami?
— Przywiązywałem się do nich ogromnie. Ale one zawsze odlatywały...
— Niepoczciwe ptaki...
Malarz zaś mówił dalej z pewnem wzruszeniem: