Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To rzekłszy, skrzywił się, bo go zabolała od dłuższego przemówienia warga — i istotnie niezbyt pięknie przytem wyglądał.
Lecz pan Pągowski odrzekł:
— O to się waść nie frasuj. Czują moje krewniaczki abominationem, ale nie do ran waszmościów, po których zagojeniu prędko wróci dawna uroda. Wnet tu zajadą trzy pary sani ze służbą, a w domu już was łoża wygodne czekają. Tymczasem bywajcie zdrowi, bo czas z panem starostą do Jedlinki. Czołem!
I skłonił się wszystkim, osobno księdzu, tylko Jackowi głową nie kiwnął. Gdy tedy był już blisko drzwi, zbliżył się do niego ksiądz i rzekł:
— Waćpan masz za mało miłosierdzia i sprawiedliwości.
A pan Pągowski odpowiedział:
— Moje grzechy wyznawam tylko na spowiedzi.
I wyszedł, za nim pan starosta Grothus.
Jacek stał cały czas jak na mękach. Twarz mu się zmieniła i sam chwilami nie wiedział, czy skoczyć panu Pągowskiemu do nóg z prośbą o przebaczenie, czy do gardła za te wszystkie upokorzenia, których doznał. Jednakże pamiętał, że był u siebie — i że stoi przed nim opiekun panienki. Więc, gdy tamci wyszli, wysunął się i on za nimi, nie zdając sobie wcale sprawy z tego co czyni, ale i dla zwyczaju, który nakazywał gości odprowadzać i w jakiejś ślepej nadziei, że może choć na samem odjezdnem zawzięty pan Pągowski bodaj głową mu skinie. Ale i to go zawiodło, tylko pan Grothus, człowiek widać dobry i wyrozumiały, ścisnął mu dłoń na ganku i szepnął:
— Nie desperuj, kawalerze, pierwszy gniew minie i wszystko się naprawi.
Lecz Jacek tak nie myślał, a byłby całkiem pewny