Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Boś go nie umiał zażyć — rzekł Łukasz. — Trzeba mu było konia strzemieniem w brzuch połechtać, albo, skoroś wiedział, że mu na imię Jacek, powiedzieć: naści placek!
— Albo powiedzieć mu tak: zjedlić wilcy konia, to kup sobie kozę w Przytyku.
— To nie przepadło, ale co oznaczyło to, co rzekł: czy tamci bracia także?
— Może chciał spytać: czy także kpy?
— Pewnie! Jak mi Bóg miły! — zawołał Marek. — Nic innego nie mógł pomyślić! A teraz co?
— Jego śmierć albo nasza. Dla Boga, toż to jawne kacerstwo, o którem i Stachowi trzeba powiedzieć.
— Nie powiadaj nic, bo skoro Stachowi pannę oddajem, to Stach musiałby go wyzwać, a tu chodzi, żeby my pierwej.
— Kiedy?
— U Pągowskiego nie idzie. A tu już Bełczączka.
Rzeczywiście Bełczączka była już niedaleko. Na skraju lasu stał krzyż fundacji pana Pągowskiego z blaszanym Zbawicielem wśród dwóch włóczni; na prawo, kędy droga skręcała się za borem, widać było łąki obszerne z wstęgą olszyn, rosnących wzdłuż rzeczki; z za olszyn, po drugiej, wyższej stronie, widać było bezlistne korony wysokich drzew i dymy chat.
Wkrótce orszak znalazł się wśród chat, a gdy minął opłotki i zabudowania folwarczne, przed oczami jeźdźców ukazał się dwór pana Pągowskiego.
Obszerny dziedziniec otoczony był starym, spróchniałym, a miejscami powywracanym częstokołem. Nie dochodził do tych stron od prastarych czasów żaden nieprzyjaciel, nikt przeto nie dbał o należytą obronność siedliska. Na obszernym dziedzińcu były aż dwa gołęb-