Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niewiele tu ostało chorągwi, a główne wojska, jako słyszałem, czekają już pod hetmanami w górach Tarnowskich — rzekł ksiądz Woynowski — ale pod Wiedniem, choć i potrzebne nasze ręce, ale nie tyle, ile obecność takiego wodza, jak w. k. mość.
Uśmiechnął się na to król i rzekł:
— Słowo w słowo pisze mi to samo książę Carolus. Trzymajcie tedy waćpanowie cugle w ręku, bo lada godzina każę trąbić przez munsztuk!
— Kiedy, miłościwy panie? — spytało kilka głosów.
A król spoważniał nagle.
— Jutro ruszam te chorągwie, które jeszcze przy mnie zostały.
Poczem spojrzał bystro na Taczewskiego, jakby go chcąc wybadać, i rzekł:
— Ale że i królowa jejmość odprowadzi nas aż do Tarnowskich gór, gdzie będzie rewia, przeto, jeśli nie będziesz nas prosił o zgoła inną funkcyę, to możesz tu jeszcze pozostać, byleś nas prędko dogonił.
A Jacek otoczył żonę ręką, przysunął się wraz z nią o krok do króla i rzekł:
— Miłościwy panie! Żeby mi za nią cesarstwo niemieckie, albo nawet i królestwo francuskie ofiarowali, Bóg, który patrzy w serce moje, widzi, że nie oddałbym jej za żadną koronę, ni za żadne na świecie klejnoty. Ale żebym miał, dla szczęśliwości mojej, służby zaniechać, okazyę stracić, wojny za wiarę poniechać, wodza odstąpić — nie daj też tego Bóg, bo sambym sobą wzgardził i ona, jako ją znam, takżeby mną wzgardziła. Nużby, miłościwy panie, trafiła się jaka przygoda, jakowaś napaść, któraby mi przecięła drogę, chybabym zgorzał ze wstydu i boleści...
Tu oczy zaćmiły mu się łzami, na policzkach wykwitły rumieńce i tak dalej mówił drgającym ze wzruszenia głosem: