Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

były odsunięte — i co chwila, to w jednym okienku, to w drugiem, ukazywała się różowa twarz panny Sienińskiej, z wesołemi oczkami i z zaczerwienionym od mrozu noskiem, właśnie jakby wdzięczny obrazek w ramach.
I jechała, jakby królewna, bo karocę otaczała „salwa-gwardya“ złożona z panów Bukojemskich i młodego Cypryanowicza. Ci, siedząc na dzielnych szkapach z jedlinkowskiej stajni (bo swoje posprzedawali lub pozastawiali wraz z lepszemi szablami panowie Bukojemscy), rwali po bokach, to wspinając konie, to puszczając je naprzód takim pędem, że aż wióry śnieżne, wyrywane kopytami ze zmarzłej drogi, warczały w powietrzu jak kamienie.
Może i niekoniecznie rad był z tej przybocznej straży pan Pągowski — i w chwili wyjazdu prosił nawet kawalerów, aby się nie trudzili, bo droga w dzień bezpieczna, a o osacznikach w puszczy nie słychać, ale gdy uparli się, aby stanowczo niewiasty odprowadzić, nie pozostało mu nic innego, jak, płacąc grzecznością za grzeczność zaprosić ich do Bełczączki. Uzyskał też i obietnicę starszego pana Cypryanowicza, że go odwiedzi, ale dopiero za kilka dni, albowiem starszemu człowiekowi trudno było tak obcesowo wyrywać się z domu.
Prędko schodziła podróż, kawalerom na konnych popisach, a pannie Sienińskiej na pokazywaniu się w okienkach karocy. Zatrzymali się dopiero w połowie drogi, aby dać odetchnąć koniom, przy puszczańskiej karczmie, zwanej dość złowrogo: „Rozbój“, obok której była kuźnia i szopa. Kowal kuł konia na dworze przed kuźnią, a wedle karczmy stało kilkoro sani chłopskich, zaprzężonych w poszerszeniałe i okryte sędzielizną chude szkapięta, z ogonami wtulonemi między zadnie nogi i z wyobroczonymi torbami na głowach.