Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję wam z duszy za waszą życzliwość — odpowiedział Taczewski — gdyż tak mniemam, że nie przynieśliście tego i do schowania.
— Jużci, że trochę pozieleniało: chybaby w dymie uwędzić!
— Niech je pachołek zaraz zagrzebie — rzekł surowo ksiądz — bo zawdy chrześcijańskie to ucho.
— Lepsze my rzeczy w Kijowszczyźnie widzieli — mruknął Mateusz.
— Krzepecki niechybnie po to przyjechał — rzekł Jacek — aby nowy jaki zamach na Anulkę uczynić!
— Z dworu królowej jejmości przecie jej nie porwie — odpowiedział roztropny pan Serafin — ale nie myślę, żeby on po to tu przyjeżdżał. Napaść mu się nie udała, więc suponuję, że chciał się tylko przekonać, czy wiemy, że to on ją urządził, i czyśmy go już oskarżyli, czy nie. Stary Krzepecki może o imprezie synowskiej nie wiedział, ale może i wiedział, a jeśli tak, to wielce obaj muszą być teraz niespokojni i wcale mi to nie dziwno, że się Marcyan na zwiady tu wybrał.
Stanisław Cpyryanowicz począł się śmiać.
— No — rzekł — ale że nie ma on szczęścia do Bukojemskich, to niema!
— Bóg z nim! — zawołał Taczewski — bo jam mu dziś gotów wszystko przebaczyć.
Więc Bukojemscy i Stanisław Cypryanowicz, którzy znali zawziętość młodego kawalera, spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a on, jakoby w odpowiedzi im, dodał:
— Bo Anulka wraz będzie moja, a jutro rycerzem będę chrześcijańskim i wiary obrońcą, który serce powinien mieć wszelkich nienawiści i prywat próżne.
— To cię za to Bóg pobłogosławi! — zawołał ksiądz.