Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu głos mu zadrżał, albowiem żałość gniew przemogła, pozostali zaś bracia, wzruszeni niesłusznem posądzeniem, poczęli wołać również żałośnie:
— Turków z nas uczyniono!
— Nieprzyjaciół wiary!
— Pogan bezecnych!...
— To powiadajcie, u licha, jako było! — rzekł ksiądz.
— Łukasz obciął Marcyanowi ucho w pojedynku.
— Skąd się Krzepecki tu wziął?
— Przyjechał. Od pięciu dni już tu był... Za nami przyjechał...
— Niech jeden mówi. Mów ty, jeno do rzeczy.
Tu ksiądz zwrócił się do najmłodszego Jana.
— Znajomek nasz, towarzysz z chorągwi ks. Biskupa sandomierskiego — począł Jan — powiedział nam przypadkiem przed trzema dniami, że widział w winiarni na Kazimierzu jakoweś dziwo: „Szlachcic — powiada — jak pień, z ogromną głową, tak wciśniętą w kadłub, że mu ramiona do uszu sięgają; na krótkich (powiada) krzywych nogach, a pił jak smok. Bezecniejszej małpy (powiada) w życiu nie widziałem!“ A my, jako że nam Pan Jezus to już od urodzenia dał i że w lot wszystko pomiarkujem, zaraz spojrzelim po sobie: Nuż to to Krzepecki? Dopiero ja do towarzysza. Zaprowadzisz do winiarni? — Zaprowadzę. I zaprowadził. Ciemno już było, ale patrzym: aż tu czerni się coś w jednym kącie za stołem. Łukasz podszedł i nuż krzesać iskry przed samemi ślepiami temu, co się tam krył: „Krzepecki!“ — krzyknie — i cap go za kark! My do szabel, ale ów się wyrwał i, widząc, że niema rady, bośmy byli od strony drzwi, kiedy to nie zacznie skakać przed nami! To tak ci podskakiwał raz po raz jak kogut! — Cóż (powiada) zabijaki, my-