Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla Boga! ucho ludzkie!
— A wiesz czyje? Marcyana Krzepeckiego! — zagrzmieli bracia.
— Cha!
Obecni zdumieli się tak okrutnie, że nastała chwila milczenia.
— Tfu! — zakrzyknął wreszcie ksiądz Woynowski.
I przemierzywszy jednego po drugim surowym wzrokiem, nabrał ich z góry.
— Cóżeście to Turcy, abyście mieli uszy pobitych nieprzyjaciół prezentować? Wstyd czynicie temu chrześcijańskiemu wojsku i wszystkiej szlachcie. Choćby Krzepecki sto razy na śmierć zasłużył, choćby nawet heretykiem albo zgoła poganinem był, jeszcze byłaby niewypowiedziana hańba taką rzecz czynić. O, toście Jacka udelektowali, że aż spluwa tę ślinę, która mu do gęby popłynęła! Ale ja wam powiadam, że za takowy uczynek nie żadnej wdzięczności, jeno wzgardy się spodziewajcie, a w dodatku hańby; bo nie masz takiej chorągwi w całej jeździe, ba, nawet takiego regimentu w piechocie, któryby podobnych barbarusów jako kommilitonów przyjąć zechciał!
Na to Mateusz wystąpił przed braci, i płonąc wielkim gniewem, tak mówić począł:
— Oto wdzięczność, oto zapłata, oto sprawiedliwość ludzka i sąd ludzki, który, gdyby kto świecki wypowiedział toby się pewnie i drugie ucho znalazło z pierwszem do pary, ale gdy osoba duchowna tak mówi, to niechże ją Pan Jezus sądzi i za niewinnością się ujmie! Pytasz, jegomość: „cóżeście to Turcy?“ a ja spytam: cóż to jegomość myślisz, że myśmy trupowi ucho obcięli?... Bracia rodzeni! sieroty wy niewinne, na toż wam przyszło, żeby z was Turków, nieprzyjaciół wiary, czyniono!... Co?...