Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

minkiem nie zdołalibyśmy dnia dzisiejszego uczcić należycie...
— Tak ci gada, jakby orzechy gryzł! — zawołał z zapałem Łukasz.
Lecz Mateusz powtórzył jeszcze kilka razy: „należycie... należycie... należycie...“ — i właśnie zaciął się, począł więc spoglądać na braci, wzywając oczyma ich ratunku, ale i oni zapomnieli w ząb, co miało być dalej.
Towarzysze poczęli się śmiać, a panowie Bukojemscy marszczyć, co widząc pan Serafin, postanowił im przyjść z pomocą.
— Kto wam tę mowę ułożył? — zapytał.
— Pan Gromyka, z pod chorągwi pana Szumlańskiego — odrzekł Mateusz.
— Otóż to. Cudzy koń najłatwiej dęba stanie i na miejscu się zatnie; uściśnijcie tedy Jacka i powiedzcie poprostu, co macie powiedzieć.
— Pewnie, że tak najlepiej.
I poczęli kolejno brać Taczewskiego w objęcia, poczem Mateusz rzekł:
— Jacuś! nam wiadomo, żeś nie żaden Piłat, a tobie wiadomo, że po odpadnięciu Kijowszczyzny chude z nas pachołki, a krótko mówiąc, golcy. Masz-że! przynosim ci, na co nas stać, a ty przyjmij, choć i to, wdzięcznem sercem.
To rzekłszy, wręczył mu jakiś przedmiot, zawinięty w kawałek czerwonego atłasu, a przez ten czas trzej młodzi bracia powtarzali z rozrzewnieniem:
— Przyjmij, Jacusiu! przyjmij! przyjmij!
— Przyjmuję i Bóg wam zapłać! — odpowiedział Jacek.
Tak mówiąc, położył przedmiot na stole i począł odwijać atłas — nagle cofnął się i zakrzyknął: