Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spółczucie dla Jacka. Wiedzieli już niektórzy od Stanisława Cypryanowicza, jak „czuły był to kawaler“, domyślali się wszyscy, jak srodze musiał być utrapion, więc słowa księdza uradowały wszystkich wielce. Zaraz też ozwały się głosy:
— Dla Boga! widzieliśmy przecie, jako się z afektem borykał, jako na pytania odpowiadał nie do rzeczy, jako sprzączek na sobie nie dopinał, jako się przy jadle a nawet i piciu zapamiętywał i jako nocami na księżyc oczy przewracał: niezawodne to były nieszczęsnej miłości signa!
Inni zaś mówili:
— Wiera, że mu teraz jak w raju, bo jeśli żadne rany gorzej od ran przez Amora zadanych nie bolą, to natomiast niemasz słodszego nad wzajemność specyału.
Takie i tym podobne uwagi czynili towarzysze Jacka. Niektórzy wszakże, dowiedziawszy się, przez jakie terminy przeszła panna i jak haniebnie obszedł się z nią Krzepecki, poczęli trzaskać szablami i wołać: — „Dawajcie go sam!“ — niektórzy rozczulali się nad dziewczyną, niektórzy, dowiedziawszy się, co spotkało Marcyana od Bukojemskich, wynosili pod niebiosa ich przyrodzony dowcip i męstwo.
Lecz po chwili ogólna uwaga skupiła się znowu na dwojgu zakochanych.
— „Nuże! — wołano — zakrzykniem im na zdrowie, na cześć et felices rerum successus!“ — i wraz ruszono końmi tłumnie i hałaśliwie ku bryce.
W mig cała niemal chorągiew otoczyła Jacka i pannę Sienińską. Zagrzmiały gromkie głosy: „vivant! floreant!“ inni zaś przed czasem jeszcze wołali: „crescite et multiplicamini!“
Czy panna Sienińska naprawdę była temi krzykami przelękniona, czy też, jako „mulier insidiosa“, uda-