Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla Boga, skąd wyście się tu wzięli?
— Chorągiew nasza idzie do Krakowa. My z Jackiem mieliśmy już permisyę, żeby jechać do Jedlinki, tymczasem w Radomiu na popasie dowiedzieliśmy się, że i ojciec dobrodziej, i ksiądz Woynowski, i Bukojemscy ruszyli przed godziną gościńcem ku Kielcom...
— Ksiądz Tworkowski wam mówił?
— Nie! Żydzi w Radomiu. Księdzaśmy nie widzieli. Jak tedy nam to powiedzieli, nie jechaliśmy już do Jedlinki, jeno razem z chorągwią, w tej myśli, że nijak się z wami nie zminiem. Aż tu po północy słyszym nagle strzały... Więc skoczyliśmy wszyscy na pomoc, myśląc, że osacznicy jakichś podróżnych napadli. Nie przyszło do głowy, że to was. Bogu dzięki, Bogu dzięki, że nie przybyliśmy zapóźno!
— Nas nie osacznicy napadli, jeno Krzepeccy. Chodziło o Sienińską, która tu jest.
— Na Boga! — zawołał Stanisław — to chyba z Jacka dusza wyjdzie!...
— Pisałem ci o niej, ale widać list cię nie doszedł.
— Bośmy już od trzech niedziel w pochodzie: dlatego i ja w ostatnich czasach nie pisałem, żem miał sam przyjechać...
Okrzyki tryumfu panów Bukojemskich, pachołków i żołnierzy przerwały dalszą rozmowę. W tej chwili nadbiegli też czeladnicy z pozapalanemi pochodniami, których cały zapas kazał wziąć pan Cypryanowicz, aby w ciemne noce było czem świecić. Na grobli uczyniło się widno jak w dzień — i śród tych jasnych blasków ujrzał Taczewski siwego podjezdka, a na nim pannę Sienińską.
I oniemiał na ten widok, ksiądz Woynowski zaś, widząc zdumienie młodzieńca rzekł:
— Tak jest. I ona z nami.