Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i troskam, bo i to też wiadomo, że w obozach często bywają zwady i pojedynki. Nuż się co stało! Ale choćby i nic, trzeba nam przecie wiedzieć, gdzie jest chorągiew i skąd wyruszy.
Zasmucili się temi słowy wszyscy, lecz ks. Woynowski rzekł:
— Chorągiew przecie nie śpilka, ani też nie guzik, który jeśli się od kapoty oberwie a w trawę wpadnie, to go i odnaleźć trudno. Już się też waszmość nie troszcz! W Krakowie prędzej się o niej dowiemy niż w Jedlince.
— Ale się można z listem zminąć.
— To ostawić Wilczopolskiemu rozkaz, by list za nami posłał. Ot co jest! a przez ten czas w Krakowie obmyślemy przezpieczne schronienie dla panny Sienińskiej, i gdy przyjdzie ruszyć, będziem już mieli wolną głowę.
— Racyja! Racyja!
— Tedy tak radzę. Jeśli do jutra nic nie będzie, to wieczorem ruszymy chłodkiem do Radomia — a potem dalej na Kielce, Jędrzejów i Miechów.
— A możeby do Radomia pojutrze świtaniem, żeby zaś przez lasy nocą nie przejeżdżać i zasadzki ze strony Krzepeckich uniknąć.
— O nie wadzi nic! Lepiej chłodkiem! — zawołał Mateusz Bukojemski. — Jeśli mają napaść, to tak samo napadną w dzień jak i w nocy, a noce teraz widne.
To rzekłszy, począł zacierać z zadowoleniem dłonie, a trzej pozostali bracia poszli zaraz za jego przykładem.
Lecz ksiądz Woynowski innego był zdania. Wątpił on bardzo, aby Krzepeccy odważyli się na publiczną napaść. „Marcjan — może, ale stary Krzepecki zbyt jest na to mądry i nadto dobrze wie, czem taka sprawa