Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, to i rzecz skończona! Bodaj się tacy ludzie na kamieniu rodzili!
— Ze mną skończona — odrzekł pan Serafin. — Trzebaby się tylko tej ptaszyny spytać, czy zechce wrócić, a to dziś jest niepodobna, bo ją waszmościn syn tak przydusił, że ledwo tchnie...
— Chora jest?
— Chora, leży w łóżku.
— A nie udaje?
Oblicze pana Serafina zasępiło się nagle — i rzekł:
— Mój mości panie, mówmy poważnie. Niegodnie, nie po ludzku, nie po szlachecku i zgoła haniebnie sobie waścin Marcyan z panną Sienińską postąpił — a i waszmość ciężko zawiniłeś przed Bogiem i ludźmi, żeś sierotę w takie ręce oddał i takiemu bezwstydnemu okrutnikowi ją powierzył.
— Niema i ćwierci prawdy w tem, co ona mówi! — zawołał stary.
— Jakto? przecie waść nie wiesz, co ona mówi, a już przeczysz. Nie ona mówi, jeno sińce i ślady razów za nią mówią, które moja klucznica na jej młodem ciele widziała — a co do Marcyana — widziała cała służba w Bełczączce jego zaloty, a potem jego okrucieństwo i świadczyć w razie potrzeby gotowa. Jest u mnie Wilczopolski, który dziś jeszcze wyjedzie do Radomia opowiedzieć księdzu Tworkowskiemu, co się stało.
— Aleś waszmość mi obiecał, że dziewkę oddasz.
— Nie! mówiłem jeno, że nie będę wstrzymywał. Zechce li wrócić, dobrze! Zechce u mnie zamieszkać — drugie dobrze! Tego jednak waćpan ode mnie nie wymagaj, abym ja sierocie srodze pokrzywdzonej dachu i kawałka chleba odmawiał.
Żuchwy starego Krzepeckiego poczęły się poruszać raz po razu. Przez chwilę milczał, potem rzekł.