Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

promieniły im się oblicza, dopili duszkiem wina, uściskali się wzajemnie i po cichu, gęsiego, jeden za drugim wynieśli się z izby.
Posiodłali w największej ciszy konie i wyprowadzili je za uzdy z podwórza. Minąwszy kołowrot, siedli i jechali strzemię w strzemię, aż do wielkiego gościńca; tam dopiero Jan, który, lubo najmłodszy, objął tym razem komendę nad braćmi, rzekł:
— To ja z Markiem zaraz ruszamy do smolarni, a wy tamtą beczkę przywieźcie jeszcze przede dniem.