Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Owi wrócili wreszcie ze wzruszeniem w obliczach i ze zroszonemi oczyma. Cypryanowicz odetchnął głęboko raz i drugi, poczem rzekł:
— Pani Dzwonkowska kładzie teraz do łóżka niebożątko... Prawdziwie uszom się nie chce wierzyć... Jest i nasza wina — ale Krzepeccy — to już poprostu hańba! wstyd! i tego bezkarnie puścić nie można.
— A to i owszem — odpowiedział Marek. — Pogadamy o tem z „Pniakiem“. Oj-oj!
Poczem zwrócił się do księdza Woynowskiego.
— Szczerze nam jej żal, ale tak przecież myślę, że ją Bóg za Jacka pokarał. Nieprawda?
A na to ksiądz:
— Głupiś waćpan!
— No to jakże? Co?
Więc staruszek, który miał pełne piersi żalu, począł mówić prędko i zapalczywie o niewinności i męce dziewczyny, jakby chcąc w ten sposób wynagrodzić jej za tę niesprawiedliwość, jakiej się względem niej dopuścił — lecz po upływie pewnego czasu przerwało mu opowiadanie przybycie pani Dzwonkowskiej, która wpadła nagle jak bomba do fortecy.
Pani Dzwonkowska miała twarz tak zalaną łzami, jakby ją zanurzyła w pełnem wiadrze i zaraz od proga poczęła krzyczeć z wyciągniętemi przed się rękoma:
— Ludzie, kto w Boga wierzy! pomsty, sprawiedliwości! Na Boga! pleczyki całe w sińcach, bieluchne pleczyki jak opłatek... włoski ma garściami powyrywane, złociste włoski... gołąbek mój najmilszy, kwiatuszek taki kochany! owieczka moja niewinna...
Co usłyszawszy, wzruszony już opowiadaniem księdza, Mateusz Bukojemski kiedy nie ryknie, kiedy nie zawtórzy mu Marek, Łukasz i Jan... aż służba zleciała się do izby, a psy poczęły szczekać w sieni. Lecz