Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tfu!
— A kiedy trza będzie po niewiastę do Radomia posłać?
— A jak bęsiowi dasz na imię?
— Tfu! Ścierka!
I poczęły na nią pluć. Ale w niej wzburzyło się serce, albowiem miara była przebrana.
— Precz! — zawołała ukazując ręką na drzwi.
Lecz twarz jej pobladła, jak płótno, w oczach pociemniało, przez chwilę zdało jej się, że leci gdzieś w jakąś przepaść bez dna, poczem straciła czucie, pamięć i świadomość tego, co się z nią dzieje.
Zbudziła się oblana wodą i z poszczypaną piersią. Pochylone nad nią twarze panien Krzepeckich wyrażały przestrach, lecz po chwili, widząc, że dziewczyna odzyskała przytomność, uspokoiły się znowu.
— Poskarż się, poskarż! — mówiła Joanna. — Twój gach ujmie się za tobą.
— A ty mu się po swojemu wywdzięczysz...
Lecz ona, ścisnąwszy zęby, nie odpowiadała już ani słowem.
Marcyan jednak domyślił się i bez skargi, co musiało dziać się na górze, gdyż w kilka godzin później z kancelaryi, w której zamknął się z siostrami, doszły wycia, od których struchlał cały dom.
Po południu, gdy przyjechał stary Krzepecki, obie panny przypadły z krzykiem do jego kolan, zaklinając go, by je zabrał z tej „jaskini rozpusty i mąk“ — lecz on, o ile kochał najmłodszą córkę, o tyle nienawidził starszych, więc nietylko się nie ulitował nad nieszczęsnemi jędzami, ale począł wołać jeszcze o batog i kazał im zostać.
Jedyną istotą w tym strasznym domu, w której Joanna i Agnieszka — gdyby chciały być dla niej dobre