Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech-że jej za to Bóg błogosławi! Takoście się tedy przeciw Pągowskiemu zmawiali?
— Tak, wasza miłość.
— I nie wydało się nigdy?
— Raz się wydało, alem panienki nie zdradził. Nieboszczyk sam mnie oćwiczył, bom mu powiedział, że jeśli kto inny to zrobi, albo jeśli mi, jako szlachcicowi, kobierca nie podłożą, to dom z dymem puszczę, a jego samego zastrzelę. I takby było, choćbym potem miał do osaczników w puszczy przystać!
— Za to mi się podobasz — odrzekł pan Serafin.
A Wilczopolski mówił dalej:
— Ciężko nieraz bywało z panem Pągowskim, ale był w domu — ot poprostu — cherubin Boży i dlatego chciał człowiek odchodzić — a zostawał. Później też, gdy panienka wyrosła, więcej na nią zważał nieboszczyk — a w ostatnich czasach to już całkiem. Wiedział bywało nieraz, że to biednych zbożem ze spichrza każe wspomódz, to, jako rzekłem, rózgi na powrósła zmienić, to dzień pańszczyzny odpuścić — i udawał, że nie widzi. W końcu wstydził się już jej tak, że nie potrzebowała nic robić w ukryciu. Prawdziwać to była orędowniczka ludzka i dlatego niechże jej, jako wasza miłość powiedziała, Bóg błogosławi i niech ją poratuje.
— Dlaczego mówisz: „poratuje“? — zapytał pan Cypryanowicz.
— Dlatego, że jej gorzej, niż było.
— Bójże się Boga! No, co?
— Panny są jędze, a sam młody Krzepecki niby je hamuje — ale ja wiem dlaczego — i niech że się strzeże, żeby mu kto w łeb jak psu nie strzelił.
Noc już była głęboka, ale bardzo widna, bo na niebie świecił księżyc w pełni i przy jego blasku uj-