Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeciw Bogu i ojczyźnie. Zakonotuj to sobie dobrze, że kmieć to nie twaróg i zbytnio go wyciskać nie wolno. Ja ludzkiemi łzami nie żyję — i o tem pamiętam, że przed Bogiem wszyscyśmy równi.
Nastała chwila milczenia, poczem Wilczopolski chwycił rękę pana Serafina i podniósł ją do ust.
A ów rzekł:
— Widzę, że mnie rozumiesz.
— Rozumiem, mój jegomość, — odrzekł młodzian — i to jeno odpowiem: mało sto razy chciałem do oczu panu Pągowskiemu powiedzieć, żeby innego szukał ekonoma, mało sto razy chciałem służbę porzucić, ale cóż! — nie mogłem!
— Czemu zaś? pracy po świecie nie brak...
A Wilczopolski zmieszał się i począł mówić jakby zająkliwie:
— Nie... zdarzyło się... nie mogłem... tak ot, z dnia na dzień się zostawało. Przytem... była srogość i nie było srogości...
— Jakto?
— Że do roboty zbyt gnano — prawda, i na to nikt nie mógł zaradzić, ale co do kar, co do bicia ludzi, powiem krótko: zamiast rózg były słomiane powrósła...
— Któż był taki litościw? — acan?
— Nie. Jenom wolał anielskiej niż dyabelskiej woli słuchać.
— Rozumiem, ale mów: czyjej woli?
— Panny Sienińskiej.
— A a!... Takaż to ona była?
— Jako właśnie anioł. Ona się także bała nieboszczyka, który dopiero w ostatnich czasach zaczął na jej każde słowo zważać. Ale już ją tam tak wszyscy miłowali, że każdy wolał się na gniew nieboszczyka narazić, niż jej prośby nie usłuchać.