Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przychodziło i mnie to na myśl, ale dlaczegożby go ukrywał?
— Nie wiem, może dla wypróbowania natury ludzkiej. To tylko myślę, że nieboszczyk Pągowski był człowiek wielce przezorny i w głowie mi się to nie mieści, aby on dawno już nie spisał jakowegoś rozporządzenia.
Lecz po pewnym czasie umysły obu staruszków zwróciły się w inną stronę, albowiem przyjechali, a raczej przyszli piechotą z Radomia, bracia Bukojemscy. Zjawili się jednego wieczora w Jedlince, przy szablach wprawdzie, ale w obdrapanych żupanach, w niezbyt całych butach i z tak strapionemi twarzami, że gdyby pan Serafin nie był się ich oddawna spodziewał, byłby się przeraził okrutnie, myśląc, że mu wieść o śmierci syna przynoszą.
Więc poczęli go kolejno obejmować za kolana i całować po rękach, a on, patrząc na ich biedę, aż uderzył się po biodrze i zawołał:
— Pisał mi Stach, że z wami źle, ale bójcie że się Boga!
— Zgrzeszylim, dobrodzieju! — odpowiedział, bijąc się w piersi Marek.
A za jego przykładem inni poczęli zaraz powtarzać:
— Zgrzeszylim, zgrzeszylim, zgrzeszylim!
— Mówcie jak? co? jak się ma Stach? Pisał mi, że was ratował. Cóż się stało?
— Stach zdrów, dobrodzieju, i obaj z Taczewskim świecą się jak dwa słońca...
— To chwała Bogu! chwała Bogu! Dzięki za dobrą nowinę. Listu nie macie?
— Pisał, ale nam nie dał, że to (powiada) może zginąć.