Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ej! — nie trzeba.
— Jakoż ma być?
— Już ja bez ojca poradzę.
Usłyszawszy to, stary pan Krzepecki rozgniewał się.
— Ty poradzisz? co? jak? Jeno mi ty roboty nie psuj. On poradzi!... Alboś to nie radził, żebym z Silnickiemi o Drążków dał spokój, bo nie sposób!... Nie sposób?... Dlaczego?... Zaprzysięgano świadków na gruncie — wielka rzecz! Kazałem ludziom nabrać w buty ziemi z mego podwórza — no i co? I poszli na grunt Silnickich i żaden fałszywie nie przysięgał, gdy mówił: „Przysięgam, że ta ziemia, na której stoję, jest pana Krzepeckiego!“ A tybyś rok myślał i nic takiegobyś nie wymyślił. Ty poradzisz? — patrzcie go!...
I począł z gniewu poruszać bezzębnemi szczękami, jakby co żuł, przyczem broda zbiegała mu się zupełnie z zakrzywionym jak u drapieżnego ptaka nosem.
A syn rzekł:
— Odsapnij ojciec i posłuchaj. Jak chodzi o to, by lege agere cum aliquo, to ja zawdy ojcu ustąpię, ale co się tknie dziewek, to moja eksperyencya większa i sobie więcej ufam.
— No?...
— Przeto jeśli przyjdzie do procederu z panną Sienińską, to nie w żadnym trybunale.
— Coże zamyślasz?
— Nietrudno zgadnąć. Albo mi to nie czas? albo to taką drugą dziewkę znajdziesz ojciec w całej okolicy?...
To rzekłszy, pan Marcyan zadarł głowę do góry i począł patrzyć ojcu w oczy, a ów patrzył na niego także pytającym wzrokiem i żuł szczękami, a potem spytał: