Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Suchy, spazmatyczny płacz wstrząsnął jej piersią. Przez chwilę powtarzała jeszcze; „dobrze się stało!“ poczem uklękła nagle do pacierzy, które codziennie zwykły były razem odmawiać.
I na drugi dzień zeszła ze spokojną już twarzą do świetlicy. Coś jednak się w niej zmieniło, coś pozostało niedomówionem, coś się zamknęło. Nie była smutna, ale stała się nagle jakby o kilka lat starsza i miała w sobie jakąś cichą powagę, tak, że pan Pągowski, który dotychczas liczył się tylko z sobą, począł się mimowoli liczyć i z nią. Wogóle nie mógł się z tem wszystkiem połapać, a szczególnie dziwnem wydało mu się to, że czuł jakby jakąś swoją od niej zależność. Począł się obawiać tych myśli, których ona nie wypowiadała, ale które mogła w duszy zamykać — i starał się im zapobiegać, a na ich miejsce podsuwać inne, takie, jakichby sobie w niej życzył. Nawet milczenie pani Winnickiej ciężyło mu i wydawało się podejrzanem — więc nadrabiał fantazyą, zagadywał, żartował, ale chwilami błyski niecierpliwości migotały mu w stalowych oczach.
Tymczasem wieść o jego oświadczynach rozeszła się po okolicy. Nie robił zresztą on z nich tajemnicy, owszem, oznajmił rzecz listownie Cypryanowiczowi w Jedlince i najbliższym sąsiadom, oraz porozpisywał listy do Kochanowskich, do Podlodowskich, do Sulgostowskich, do pana Grothusa i do Krzepeckich, a nawet do dalszych żoninych krewnych, z zaproszeniem na zrękowiny, po których zaraz miał ślub nastąpić.
Wolałby był wprawdzie pan Pągowski uzyskać dyspensę nawet i od zapowiedzi, na nieszczęście jednak był to czas Wielkiego postu i trzeba było czekać, aż przejdą święta. Zabrał więc obie niewiasty i pojechał z niemi do Radomia, gdzie panna miała robić wyprawę