Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o niej myślę; a w razie oporu (którego się nie spodziewam, ale nuż!) choćby i fuknąć trochę...
— Powiedziałeś waćpan, że nie chcesz jej zmuszać...
— Powiedziałem, ale co innego, gdybym ja groził i fukał, a co innego, gdy jej niewdzięczność wytknie kto inny, a do tego osoba duchowna.
— Zostaw-że mnie waćpan tę sprawę, której, ponieważ-em się podjął, tedy dołożę starań, by ją z jaknajlepszym skutkiem przeprowadzić. To wszelako waćpanu powiem, że przemówię do dziewki delicatissime...
— Dobrze, dobrze! Jedno tylko jeszcze słowo. Wielką ona czuje do Taczewskiego abominacyę, ale gdyby przygodziła się o nim wzmianka, wartoby coś, jeszcze przeciw niemu dorzucić...
— Jeśli tak postąpił, jak waćpan mówiłeś, to nequam jest.
— Dojeżdżamy. No! W imię Ojca i Syna...
— I Ducha Świętego — amen!
Dojechali; ale nikt nie wyszedł na ich spotkanie bo z powodu błota koła nie czyniły turkotu, a psy nie szczekały na znajomych ludzi i konie. W sieni było ciemno, bo czeladź widocznie siedziała w kuchni, i zdarzyło się tak, że na pierwsze zawołanie p. Pągowskiego: „jest tam kto?“ — nie ukazał się nikt, a na powtórne, ostrzejszym już głosem uczynione, wyszła sama panienka.
Wyszła, ogarniając ręką świecę, ale ponieważ była w blasku, a oni w cieniu, więc, nie dojrzawszy ich zrazu, zatrzymała się koło drzwi. A oni też nie odezwali się przez chwilkę, bo naprzód wydało im się to jakąś osobliwszą wróżbą, że ona pierwsza ku nim wychodzi, a powtóre, że uroda jej zdumiała ich tak, jakby jej przedtem nigdy nie widzieli. Palce, któremi