Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, aleś i ty nie gorsza! — dalibóg!
A ona uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.
— O, jak to wolno jedziem! — rzekła po chwili. — Okrutnie ciężka droga. Prawda, jegomość, że jeśli kto ma długą podróż przed sobą, to chyba musi czekać, aż drogi trochę obeschną?
Na to zmierzchła znów twarz pana Gedeona, więc nie odpowiedział na pytanie, tylko, wyjrzawszy, z karety, rzekł:
— Jedlnia.
— To może wstąpim do kościoła? — zapytała pani Winnicka.
— Nie wstąpim, naprzód dlatego, że kościół pewnie zamknięty, bo ksiądz pojechał chyba do Przytyka, a powtóre, że mnie ciężko obraził i umknę mu ręki, jeśli się do mnie zbliży.
Poczem dodał:
— A waćpanię i ciebie, Anulu, proszę, abyście się w żadne rozmowy z nim nie wdawały.
Nastała chwila milczenia. Nagle za karetą rozległy się cłapania końskie i odgłosy błota, zwierającego się jakby ze strzelaniem w miejscach, z których konie wyciągały grzęznące nogi, — poczem donośne słowa zabrzmiały z obu stron kolaski:
— Czołem! czołem!...
Byli to panowie Bukojemscy.
— Czołem! — odpowiedział pan Pągowski.
— Waszmość pan do Przytyka?
— Jako co rok. Myślę, że i waćpanowie też na odpust?
— Jużci — odpowiedział Marek. — Trzeba się przed wyprawą z grzechów oczyścić.
— A czy to jeszcze nie zawcześnie?
— Dlaczego ma być zawcześnie? — zapytał Łu-