Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będzie mieszkał blizko, a potem stanie się, co Pan Bóg zechce. Wyjeżdżał może ze łzami, może w bolu, może łamiąc ręce — niechże go Bóg pocieszy!
Do domu wraca się jednak zawsze z wezbranem sercem i z radością, a zwłaszcza po wojnie z wielką sławą...
Tymczasem ona tu będzie siedzieć cicho w Bełczączce, gdzie dla niej opiekun taki dobry, będzie temu opiekunowi tłómaczyła, że Jacek nie taki zepsuty jak inni młodzi — i będzie snuła dalej tę złotą nić, która poczęła się znów nawijać koło jej serca.
Gil w gdańskim zegarze wygwizdał w gościnnej komnacie późną godzinę, ale sen odbieżał całkiem panienki.
Leżąc już w łóżku, utkwiła jasne oczy w pułap i rozważała, jak tu sobie tymczasem poradzić w trosce i frasunku? Jeżeli Jacek już wyjechał, to przecie tylko dlatego, żeby od niej uciec, bo do wojny było jeszcze, wedle tego co słyszała, daleko. Opiekun nic o tem nie wspominał, aby młody Cypryanowicz i Bukojemscy mieli już także wyjechać, więc należało się z nimi porozumieć, dowiedzieć się czegoś o Jacku i rzec jakie dobre słowo, które by go przez nich doszło, choćby w dalekich obozach, w czasie wojny.
Panienka nie bardzo się spodziewała, aby przybyli do Bełczączki, wiadomo jej bowiem było, że przeszli na jackową stronę i że od pewnego czasu krzywo trochę spoglądają na pana Pągowskiego, ale liczyła na co innego.
Oto za kilka dni przypadała uroczystość Najświętszej Panny i wielki odpust w kościele parafialnym w Przytyku, na który zjeżdżała szlachta okoliczna z żonami i dziećmi. Tam musiała spotkać Cypryanowicza i Bukojemskich, jeśli nie przed kościołem, to na