Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest coś takiego, czego ja wyrozumieć nie mogę.
— My też nie rozumiemy — odrzekł Łukasz Bukojemski — ale jeśli się miodu jeszcze napijesz, to i my się napijem.
Jacek nalał machinalnie miodu w kusztyki, jednocześnie zaś, idąc za biegiem własnych myśli, mówił dalej:
— Bo, że się pojedynek począł w jego domu, za to Pągowski, — chociaż takie rzeczy przytrafiają się wszędy — mógł się obrazić. Ale on teraz wie, że nie ja wyzwałem, wie, że mi niesłusznie pod moim własnym dachem ubliżył, wie, żem z waćpanami już w zgodzie, wie, że się więcej u niego w domu nie pokażę — i jeszcze mnie ściga, jeszcze podeptać usiłuje...
— Prawda, że to jakaś osobliwa zaciekłość — rzekł stary Cypryanowicz.
— Ha! waszmość też mniemasz, że w tem coś jest?
— W czem? — zapytał ksiądz, który, wyszedłszy z gotowym listem z alkierza, usłyszał ostatnie słowa.
— W tej osobliwej dla mnie nienawiści.
— Ksiądz spojrzał na półkę, na której stało, śród kilku innych ksiąg, Pismo święte, i rzekł:
— To ja ci powiem, com zresztą dawno mówił: w tem jest mulier.
Tu zwrócił się do obecnych:
— Czym waćpanom zacytował, co mówi o niewieście Eklezyasta?...
Lecz nie mógł skończyć, gdyż Jacek zerwał się, jakby sparzony żywym ogniem, wbił palce w czuprynę i począł prawie krzyczeć z bólem niezmiernym:
— Tembardziej nie rozumiem, bo jeśli kto w świecie... bo jeślim komu w świecie... bo jeśli jest kto taki... to przecie duszę całą...