Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko gałęzie na wietrze — ale była codzień, od rana do wieczora. Czy wrażasz kopię w piersi, czy w plecy, jednako się trudzisz. Hej, miłaż to była wyprawa, bo, jako się rzekło: pracowita, a swoją drogą w życiu ja się tyle ludzkich i końskich zadów nie napatrzył, ile wówczas. Spustoszyliśmy też z połowę Brandenburgii tak godnie, że aż Luter w piekle płakał.
— Miło wspomnieć, że zdrada otrzymała słuszną karę.
— Pewnie, że miło. Przyjechał potem elektor do pana Lubomirskiego prosić miru. Jam tego nie widział, ale powiadali potem żołnierze, że pan marszałek chodził po majdanie wsparty w boki, a elektor dreptał cięgiem za nim i kłaniał się tak, że bez mała peruką do ziemi dostawał, i pod kolana marszałka chytał — ba! mówili nawet, że i całował gdzie popadło; ale temu to i nie bardzo daję wiary, gdyż pan marszałek, mając serce pyszne, lubił nieprzyjaciela przygiąć, ale człowiek był przytem polityczny — i nie byłby na nic podobnego zezwolił.
— Daj Bóg, aby teraz z Turkami tak poszło, jak wonczas z Brandenburczykiem.
— Niewysoka ci jest moja eksperyencya, ale za to długa, powiem tedy szczerze waszmości, iż myślę, że pójdzie, albo tak, albo jeszcze i lepiej. Pan marszałek był wojennik doświadczony i zwłaszcza fortunny, ale przecie z naszym Jegomością, dziś szczęśliwie nam panującym, porównać go nie można.
Poczem wspominali wszystkie zwycięstwa królewskie i bitwy, w których sami jeszcze brali udział, pijąc za zdrowie króla i ciesząc się, że pod takim wodzem młodzi nietylko wojny zażyją, ale i sławy niezmiernej nabędą, zwłaszcza że wojna miała być z odwiecznym nieprzyjacielem krzyża.