Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To rzekłszy, ucałował staruszka w ramię i w rękę, choć ów bronił się mówiąc:
— At, co za świętość! Może oto te bestiae mają więcej zasługi przed Bogiem, niż ja.
Ale Cypryanowicz mówił z taką prostotą i szczerością, że odrazu tem ujął księdza Woynowskiego, poczęli więc wzajem mówić sobie słowa przychylne i z serca płynące.
— Poznałem i syna waszmości — rzekł staruszek — zacny to kawaler i górnych manier. Owi Bukojemscy przy nim ledwo jak jego dworzanie. To powiadam waćpanu, że Jacek Taczewski tak go odrazu pokochał, że nic, tylko go wciąż wychwala.
— I mój Stach również. Często to bywa, że się ludzie biją, a potem kochają. Nikt z nas nietylko żadnej urazy do pana Taczewskiego nie żywi, ale wszyscy chcielibyśmy rzetelną amicycyę z nim zawrzeć. Byłem też u niego w Wyrąbkach i stamtąd jadę. Myślałem, że go tu znajdę, i chciałem zaprosić do Jedlinki was, księże dobrodzieju mój — i jego.
— Jacek jest w Radomiu, ale jeszcze tu wróci i pewnie chętnie służyć będzie... Ale patrz-że waszmość pan, jako to się tam z nim obeszli w Bełczączce.
— Sami się w tem spostrzegli — odrzekł pan Cypryanowicz — i już tego żałują: nie pan Pągowski, ale niewiasty.
— Pan Pągowski to człek zawzięty, jak mało kto, i ciężki kiedyś zda z tego rachunek przed Bogiem, a co do niewiast — Bóg z niemi... Co tu ukrywać, że całego tego pojedynku przyczyna, to jedna z nich.
— Ja się tego też domyślałem, zanim mi syn potwierdził. Ale to niewinna przyczyna.
— Wszystkie one niewinne... A czy waszmość wiesz, co eklezyasta mówi o niewiastach?