Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/502

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zalać wszystkie pobrzeżne kraje. Niebo wyładowywało przytem całą elektryczność, jaka się w niem od zeszłej wiosny zebrała. Białe, zielone i krwawe błyskawice rozdzierały co chwila ciemność tak grubą, że prawie namacalną. Grzmot nie ustawał wcale, przetaczał się tylko ze straszliwym hukiem, jakby tysiąca dział, między Azyą i Afryką. Chwilami miałem wrażenie, że strop nieba zarywa się nad wodami.
Statek stanął. Jedynem zresztą niebezpieczeństwem, jakie mu groziło, była możność zderzenia się w ciemnościach z jakim innym. Zatoka Adeńska roi się zawsze od parowców. By zapobiedz nieszczęściu, świstawka poczęła się odzywać co chwila, jakby na alarm, a oprócz tego poczęto dąć w syrenę. Mimo łoskotu gromów i szumu ulewy, słyszeliśmy podobne głosy, dochodzące nas od innych statków. Wszystko to zlewało się w jeden koncert, ponury, jak ta noc, ale tak dziki i potężny, że mógłby wtórować sądowi ostatecznemu.
Staliśmy kilka godzin. Do Obok statek dotarł dopiero następnego dnia po południu. Co za ziemia wygnania! — i czego tu chciał wrzący zacięty Aszynow? Brzeg jałowy, niski; nigdzie zieloności, ni drzewa. Tu i owdzie tylko w bruz-