Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/490

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

necie. Jest coś smutnego, a zarazem i komicznego w przeciwstawianiu się tego drobniuchnego światka — ogromowi i powadze oceanu, ale co prawda, tak samo przecie przeciwstawia się cała nasza ziemia owym niezmiernym kosmicznym przestrzeniom, wśród których żegluje, jak statek, w dal jeszcze głuchszą i mniej wiadomą.
Tymczasem zabawa trwa w najlepsze. Pary tańczące, to wychylają się na światło elektryczne, które odbija się w rozmarzonych oczach Kreolek i rozjaśnia ich twarze, to zbliżają się do burt, pogrążonych w mroku. Panie te mają suknie — nie od Wortha, ani od M-me Laferrière i po większej części nie słyszały o zasadzie, że dobry gorset więcej jest wart od dobrej figury — ale niektóre są zupełnie ładne, mają w sobie coś egzotycznego, coś z gibkości lianów — i widocznie szalenie lubią się bawić. O godzinie jedenastej jeszcze dźwięki offenbachowskiego kontredansa odbijają się o zadziwione uszy rekinów, jeśli zaś nie odbijają się, to tylko dlatego, że rekiny nie mają uszu. Dopiero o północy tłum na pokładzie przerzedza się — i damy schodzą do kabin.
Nie czyni się jednak zupełnie pusto, albowiem wiele osób woli nocować na świeżem powietrzu,