Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chanie rozległy. Nareszcie jednak dostrzegłem białe mury misyi i w chwilę później znalazłem się, wraz z ludźmi, przed werandą.
Misyonarze sypnęli się na moje spotkanie, witając mnie serdecznie i dopytując z niepokojem o towarzysza, który został w Gugurumu. Ja udałem, że jestem zdrowszy, niż byłem; w istocie, w tej chwili uczułem, że wygram sprawę z moją febrą. Zasiadłszy na płóciennem krześle pod cienistą werandą, wypoczywałem rozkosznie, popijając wino i spoglądając na znajome twarze, domostwa i ogród. Brytany misyjne przyszły także witać się ze mną i pokładły swe olbrzymie łby na moich kolanach. Miałem, bez mała, takie wrażenie, jakbym się urodził i wychował w Bagamoyo. Wpadłem w dobry humor i anim myślał iść do łóżka.
Ojciec Stefan zaprosił mnie niebawem do swego domku na obiad. Przed samem jedzeniem dostałem ogromną porcyę chininy, skutkiem czego podczas obiadu trzymałem się nieźle. Dopiero, gdy przyszło mi powstać, uczułem, że blednę i że siły mnie opuszczają. Takie stany chorobliwe bywają bardzo dziwne. Miałem więcej niż uczucie, bo prawie pewność, że jeśli się nie przemogę i znów siędę, to nie powstanę więcej.