Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okoliczne, nie wyłączając Kingani, płynącej o kilkanaście kilometrów na południe, są już z powodu bliskości morza słone. Wszelki zwierz musi przyjść do tej jedynej dziury, zawierającej słodką wodę. Że zaś okolica jest zupełnie niezamieszkała, więc zwierząt jest mnóstwo. Szczególniej dziki, zwane ndiri, znajdują się tu w wielkiej obfitości.
Przy wyskubywaniu trawy pod namiot widziałem skorpiony, przynoszące zaszczyt swojemu rodzajowi, bo tak wielkie, jak krewety. Kilka wkręciliśmy obcasami w ziemię. Po ustawieniu namiotu wydałem jeszcze na wieczerzę, ale czułem się coraz gorzej. Ból głowy wrócił mi, a w kościach, zwłaszcza w kolanach, doznawałem łamania. Tymczasem noc zapadła szybko i na niebo wytoczył się księżyc w pełni. Zrzuciwszy z siebie kapelusz, ładownicę, manierkę i lornetkę teatralną, począłem obchodzić zdala namiot, by ochłodzić głowę w powiewie nocnym i pozbyć się owego łamania w kościach, które, mimo dwóch pochodów, nie pozwalało mi usiedzieć na miejscu.
Ale zaledwie oddaliłem się na kilkadziesiąt kroków od ogniska, Tebe-myśliwiec i Franciszek zjawili się, jak cienie, za mną.