Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lepszą miną. Jadąc do Zanzibaru, słyszałem, że ricinus jest pod tą szerokością prawie trucizną, ale misyonarze zaprzeczali temu stanowczo i przekonałem się na M’Kambie, że mieli zupełną słuszność.
Z Brahimu poszliśmy dalej mniej więcej pustym krajem. Dwa pochody oddzielało nas jeszcze od Gugurumu. Postanowiliśmy dokonać obydwóch jednego dnia. Pierwszy postój wypadł nam w krzakach ogromnie gęstych, nad kałużą, mającą wodę cuchnącą, koloru kawy z mlekiem. Ponieważ mieliśmy iść dalej, nie kazałem rozpinać namiotu i obaj z towarzyszem położyliśmy się spać w cieniu krzów. W wielkim kapeluszu, używanym w czasie pochodów, nie można, śpiąc, oprzeć o nic głowy, nawdziałem więc lekką płócienną czapeczkę i usnąłem twardo, a tymczasem słońce obeszło kawał drogi, tak, że promień jego, wyjrzawszy z boku przez liście, padł mi na czoło. Obudziłem się zaraz, ale już z bólem głowy, który następnie wzmagał się z każdą chwilą. Mokra chustka, włożona pod kapelusz, przyniosła mi jednak znaczną ulgę. Koło godziny drugiej, zatem przed zwykłym terminem, w którym się wyrusza w popołudniowy pochód, murzyni sami poczęli się zbierać, albowiem do Guguru-