Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/443

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdyż wyszedłszy o szarym brzasku, doszedłem do Brahimu koło pierwszej. W końcu byliśmy niemal tak strudzeni, jak w czasie pościgu za antylopami pod M’Pongwe. Co wioska, myśleliśmy, że to już koniec pochodu, tymczasem na pytanie: „Brahimu karibu?“ (czy Brahimu blisko?) murzyni odpowiadali nam ciągle: „bali“ (daleko!)
Zauważyłem jednę rzecz. Oto, gdy przechodząc koło wiosek, spotykaliśmy kobiety, pracujące w polach, opodal wsi, te na widok obcych ludzi rzucały w popłochu wszystkie narzędzia i ratowały się ucieczką. Pochodzi to jeszcze z dawniejszych czasów, w których polowano na niewolników i w których kobiety stanowiły łup najpożądańszy.
W Brahimu widziałem jedyną w czasie całej podróży murzynkę, która mogła uchodzić za ładną. Była to dziewczyna lat około piętnastu. Tebe-myśliwiec przyniósł ją przed nas na plecach, albowiem dotąd nie widziała białych i bała się ich najokropniej. To też, objąwszy go rękoma i nogami, spoglądała przytulona do jego karku, jak ciekawe, ale zarazem przerażone zwierzątko. Kształty jej były jeszcze prawie dziecinne; czupryna, nieułożona w sztuczne uczesanie, jeżyła się olbrzymią strzechą kręconych włosów,