Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/420

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Manderze spędziliśmy całe dwa dni, aby zupełnie dobrze wypocząć. Zeszły one bardzo szybko na oglądaniu misyi i rozmowach z księżmi. Ojciec Korman potwierdził nam to, co już słyszeliśmy od brata Oskara w Bagamoyo, że przybyliśmy w porze dla polowania najgorszej. Był to marzec, zatem na południowej półkuli koniec lata, czas największych upałów i wysychania kałuż, podczas którego zwierz cofa się w góry, by w chłodnych wąwozach znaleźć ochronę przed spiekotą. Szczególniej zebra, antylopy i bawoły, które żyją nie w gąszczach, ale na otwartych łąkach, szukają wówczas stron mniej gorących, za niemi zaś ciągnie rzesza drapieżników. W okolicach rzek można jednak znaleźć małe stadka, a ojciec Korman upewniał nas, że idąc w stronę góry M’Pongwe, która właśnie miała być ostatecznym celem naszej wycieczki, będziemy z pewnością widzieli antylopy.
Ponieważ zdrowie służyło nam dotąd wcale nie źle, mieliśmy żywną ochotę dotrzeć przynajmniej do gór U-Zagara, położonych jeszcze o ośm lub dziesięć dni drogi od Mandery, ale ze względu na spóźnioną porę roku, musieliśmy wyrzec się tej myśli. Massika mogła się lada dzień rozpocząć, a w czasie massiki zwierz chroni się