Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wo i chętniejszych. Jestem przekonany, że podróżnik, któryby złożył swą karawanę np. z egipskich Arabów, byłby zmuszony codzień uciekać się do pomocy kija, a kto wie, czy i nie do rewolweru. Tymczasem z naszymi ludźmi nie potrzebowaliśmy prawie głosu podnosić. Oczywiście, że taki stosunek zmniejsza o połowę trudności i kłopoty podróży. Istnieje mniemanie, że najwierniejszych pagazich znaleźć można na stałym lądzie; zanzibaryci-mahometanie mniej są łatwi do prowadzenia, jednakże sprężysty człowiek da sobie z nimi radę, a przytem znajdzie między nimi ludzi bardziej przywykłych do służby u białych.
Przez cały pierwszy dzień pobytu w Manderze, nasi pagazisowie, siedząc pod werandą szopy, szyli koszule z białego perkalu, który otrzymywali jako codzienną zapłatę na życie. Nazajutrz poubierali się w nie i chodzili po Manderze z tak pysznemi minami, jak pawie, spoglądając z góry na miejscową ludność i udając „wielki świat.“ Zresztą w Manderze dobrze im się działo, albowiem kassawy był dostatek i mogli ją jeść z solą, za którą przepadają, ale która w ogóle należy do przedmiotów takiego zbytku, na jaki lada murzyn nie może sobie codziennie pozwalać.