Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

misyjne przed panterami, zamieszkującemi lesiste brzegi Wami.
Po trudnych pochodach, po noclegach wśród wiosek murzyńskich, ta kultura, którą tu spotykamy, czyni głębokie i przyjemne wrażenie. Ubogo wszędzie bardzo, ale na każdym kroku znać pracę. Oto domy, bądź co bądź, europejskie, oto aleje cienistych mangów, palmy kokosowe, których nie widzieliśmy od czasu wyjścia z Bagamoyo, różne inne owocodajne drzewa, grzędy warzywa, a nawet i kwiatów.
Trzeba doświadczyć, co to jest podróż po Afryce, żeby zrozumieć, jak taki widok może uradować, zwłaszcza, gdy na wstępie witają podróżnika rozjaśnione twarze takich samych, jak i on, ludzi. Mile nam się także uśmiecha myśl o odpoczynku i o tem, że przez parę dni nie będziemy zmuszeni zajmować się szafarstwem, kłopotać się o obiady, wieczerzę — i sypiać w prawdziwych łóżkach, rozebrani.
Przyjęcie, jak wszędzie, tak i tu, serdeczne i uprzejme. Podczas obiadu poznajemy się bliżej z gospodarzami. Przełożony ojciec Korman jestto człowiek lat czterdziestu kilku, jasnowłosy, drobny, bardzo chudy, o twarzy zmęczonej, na której widoczne są ślady febry. Pochodzi on ró-