Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed arką, powtarzając: „Pombe msuri! pombe msuri!“
Rzeczywiście nigdy żaden napój nie odświeżył nas tak prędko; nie rozumieliśmy tylko, jakim sposobem murzyni mogą upijać się pombe, które w gruncie rzeczy nie jest niczem innem, jak rozrobionem na rzadko i zaledwie nieco sfermentowanem ciastem. Można to chyba objaśnić tem, że czarnym, zamieszkałym nieco dalej od wybrzeża i nieprzyzwyczajonym do naszych napojów spirytusowych, byle co w głowie zawraca.
Po zaspokojeniu pragnienia zajęliśmy się obiadem, a następnie Muene-Pira przyszedł w odwiedziny pod nasz namiot, wraz z dwoma synami, z których starszy, dwudziestokilkoletni murzyn, odznaczał się istotnie wielką pięknością i rozumnym wyrazem twarzy. Ten też miał prawdopodobnie objąć rządy po ojcu — gdyż pokazało się, że nasz Tomek jest Bóg wie którem z rzędu dzieckiem. Jako naszemu słudze, nie przyszło mu nawet na myśl wejść pod namiot; było tam i tak dość ciasno, albowiem oprócz trzech przybyszów, nadszedł i Franciszek, którego musieliśmy zawołać, jako tłómacza. Dwaj synowie siedli obok Franciszka na ziemi, ojciec na mojem połowem łóżku — i poczęła się rozmowa, przerywana co