Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wytrzeszczone oczy, palce zanurzone w ustach i wypukłe czarne brzuchy na cienkich nogach.
We wszystkich wioskach bywa tak: mężczyźni po większej części widzieli białych i dlatego okazują się najmniej natrętni; kobiety są już ciekawsze, dla dzieci zaś przybycie białego, to dziwowisko nad dziwowiskiem. Z początku chowają się ze strachu... chciałem powiedzieć: za suknie, ale dla ścisłości powiem: za kształty matek; następnie przypatrują się zdaleka, potem zbliżają się coraz bardziej, a po kilku godzinach nie pozwalają odetchnąć. Nasz namiot, broń, sprzęty, my sami i wszystkie nasze czynności — to jeden szereg pysznych bezpłatnych widowisk. Chcesz nieszczęsny człowieku obejrzeć chaty, gromada idzie za tobą; zbliżasz się do wyjścia gromada idzie za tobą; zatrzymujesz się, dzieciarnia zatrzymuje się; idziesz dalej, dzieciarnia w trop. „Czarne aniołki, idźcie-że w końcu do licha!“
Są chwile w życiu, jeśli nie całych narodów to przynajmniej pojedynczych ludzi, w których ci ludzie życzą sobie zostać sami. A tu ani rady! Odwracasz się wreszcie, marszczysz brwi i wykrzywiasz się najokropniej. Na ten widok wszystko pierzcha — ale ile oczu spogląda na ciebie z zarośli i ljanów, o tem wiedzą tylko gąszcze.