Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

temu poświęcić całe godziny, przyszedłszy zaś na postój, chce się człowiekowi jeść prędko i następnie iść spać na czas największego upału. Woda taka, przegotowana, staje się mniej szkodliwą i po jednorazowem lub nawet kilkakrotnem użyciu, niekoniecznie prowadzi za sobą dysenteryę — smakuje jednak źle. Nie smakowała nam szczególniej w kawie, która, ugotowana na niej, była czarna, jak smoła, nawet po dodaniu wyciągu mlecznego.
Godzina jedenasta. Przychodzi owa pora jasnego blasku i milczenia, w której cały świat aż bieleje z żaru. Po śniadaniu idziemy spać w cień drzewa mangowego, którego zbite liście nie przepuszczają ani jednego pasemka światła. Budzimy się przed trzecią, rzeźwi, wypoczęci i postanawiamy ruszyć dalej, gdyż w Kikoce nie ma co robić, a oznajmiają nam, że po kilku godzinach trafimy na większą i porządniejszą wioskę, w której są aż dwie kałuże dobrej wody. Uważam z przyjemnością, że ludzie są chętni, bardzo o nas troskliwi i posłuszni na każde skinienie. Po śniadaniu słali nam na wyścigi legowiska z suchych traw pod mangiem, teraz zaś, ledwie przebrzmiała komenda: „Aya!“ — kołki namiotu zostały wyrwane, sam namiot zwinięty, paki