Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwłaszcza tak zwane nierozdzielne, są tu bardzo pospolite: szare, z czerwonemi głowami, widziałem tylko w stanie swojskim, pochodzą one bowiem z okolic bliższych wielkim jeziorom. Zarośla roją się od ptaków, podobnych do naszych sojek i krasek, o piórach przeważnie błękitnych; koło wioski zdarzyło mi się strzelać biało-ceglaste gołębie, tak małe, jak nasze dzierlatki. Nieznanych w nauce gatunków jest tu jeszcze mnóstwo, na dowód czego mógłbym przytoczyć, że z egzemplarzy, przywiezionych przez mego towarzysza, ornitolodzy zaledwie kilka umieli nazwać.
A ileż dopiero musi być takich, o których nikt nie słyszał, między owym drobiazgiem, kręcącym się w trawach, oczeretach i głębiach zarośli. Są kraje śliczne, jak naprzykład Rywijera włoska, które jednak, po dłuższym pobycie, sprawiają smutne wrażenie z powodu zupełnego braku ptaków. Afryka, a przynajmniej ta jej część, o której mówię, na ich brak uskarżać się nie może. Jej lasy, gaje i stepy żyją; wzrok podróżnego spostrzega wszędzie ruch i kolory, a uszy napełniają się świegotem i pokrzykiwaniem, któremi kraj brzmi od rana do wieczora.
Przechodzę do zwierząt ssących. W pochodach mało się ich widuje. Murzyni ciągną długim