Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głosów zbiega się, słychać jakby taką niespokojną rozmowę, o jakiej wspomniałem przy opisie M’toni. Liczne gatunki zamieszkują na drzewach, odmierzając monotonnem kumkaniem godziny nocy. Pod namiotem znajdowaliśmy często ropuchy powolne, pełne melancholii, rzekłbyś, zmartwione własną brzydotą. Nad Kingani jedna zachodziła do naszego namiotu tak uporczywie, jakby nam chciała zwierzyć po nocy jakąś smutną tajemnicę lub czynić jakoweś wyznanie — może, że niegdyś była boginką tych wód, nim za liczne psoty i grzechy została zaklęta w kształt tak szpetny. Ale ponieważ bezwzględna brzydota nie budzi współczucia, wyrzucaliśmy ją bez ceremonii i bez litości.
Ptaków moc wszędzie nieprzebrana. Rzeczpospolita to bardzo niespokojna, wrzaskliwa, ale najmilsza dla oczu. Aby oddać każdemu, co mu się należy, muszę począć od strusiów. Na pomorzu odznaczają się one tem, czem polskie mosty, to jest, że ich nie ma. Niegdyś było inaczej, przed niedawnym jednak czasem niewyrozumiałym tym ptakom widocznie nie podobał się handel ich piórami, wskutek czego przeniosły się na suchsze, pustsze i obszerniejsze wyżyny, ciągnące się z tamtej strony gór Usagara. Być mo-