Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skóry, słowem wszystko, na czem polega handel Czarnego lądu.
Oczywiście, że kraina tak bujna musi posiadać odpowiednią faunę. W wilgoci i gorącu rozwielmożnia się przedewszystkiem świat owadów. Opisywałem już ów obiad w Bagamoyo, w czasie którego ćmy i żuki, najrozmaitszych kształtów i wymiarów, biły o nasze twarze, a muchy i komary wpadały tuzinami do naszych kieliszków. Co do moskitów, i w Zanzibarze i na pomorzu są one bardzo dokuczliwe, nie stanowią wszakże takiej plagi, jak w niektórych krajach południowej Ameryki.
Spędziliśmy jednak kilka tygodni pod namiotem; przychodziło nam często, tak jak nad Kingani, nocować nad brzegami rzek, w pobliżu błot i kałuż; cierpieliśmy porządnie, ale nie dochodziliśmy do rozpaczy, ani też nie dostawaliśmy od ukąszeń „komarowej gorączki“, jakiej dostaje się nieodmiennie w Panamie lub niżej, nad brzegami Orinoko i innych rzek amerykańskich. Żeglując po afrykańskich, trzeba się raczej wystrzegać ós, o których tyle powiada Stanley i których gniazda zwieszają się, nakształt wielkich bibulastych róż, nad wodą. Kto nie chce mieć skóry, wyprawionej w jednej chwili na jaszczur, ten musi