Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Afryce trzeba się do takich małych niedogodności przyzwyczaić i przyzwyczailiśmy się tak prędko i dobrze, że później, gdy w głębi kraju przyszło sypiać w namiocie, nie zważało się wcale, czy tam co po człowieku chodzi lub nie. Byle nie skorpion — to i zgoda!
Jeden z oficerów niemieckich, porucznik von Bronsart, młody człowiek, odznaczający się polorem i grzecznością, obiecał nam towarzyszyć do rzeki Kingani, odległej o jeden pochód od Bagamoyo. Obowiązki służbowe wstrzymały go dnia następnego, przysłał nam jednak dwóch eskarisów, t. j. żołnierzy, wraz z wiosłami i krukami do wioseł od rządowej szalupy, znajdującej się w M’toni, u przeprawy.
Brat Oskar ukończył wszystkie swe czynności i mogliśmy niezwłocznie wyruszyć.