Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

arabskich naprzykład czasów miał on za to wszystko jednę rzecz: oto zdawał sobie jasno sprawę z warunków swego życia, wiedział, co mu grozi, a co nie grozi, za co będzie skatowany, a co mu wolno. W zetknięciu z cywilizacyą dziki człowiek traci tę pewność. Przychodzi prawo, którego on nie zna; przepisy, których nie rozumie; zastrzeżenia do których nie przywykł; warunki życia, w których się błąka. Wszystko to cięży na nim, jak chmura. Wie, że mu coś grozi, ale nie wie, co; że za pewne postępki będzie karany, ale nie wie, za jakie. W końcu traci głowę, kołowacieje. Rodzi się w nim nieustający niepokój, pod wpływem którego życie jego staje się istotnie ciężkie i przez który marnieje wreszcie, jak marnieje dziki ptak, zamknięty do klatki.
Anglicy, którzy kolonizują oddawna, liczą się z tą psychologią i umieją się liczyć, a jednak i pod ich panowaniem różne dzikie narody wyginęły zupełnie, nie wskutek prześladowania, nietylko z powodu whisky i zaraźliwych chorób, ale także i dlatego, że cywilizacya okazała się dla nich zatrudna, a życie nadto złożone. Tasmańczycy wymarli podobno poprostu z rozstroju nerwowego. Murzyni łatwiej oswajają się z cywilizacyą, niż inne szczepy, ale i oni, zetknąwszy