Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

py, mieszkające bliżej morza. Otóż Niemcy, by dowieść czarnym, że opieka niemiecka jest — i coś znaczy, muszą od czasu do czasu karcić tamtych zuchwałych koczowników, niebezpiecznych jeszcze i dlatego, że każde ich powstanie wywołuje wrzenie umysłów w całej krainie.
Losy Wissmana i jego wyprawy były przedmiotem wszystkich rozmów w misyi. Ufano, że człowiek tak doświadczony i energiczny, da sobie radę w najtrudniejszych okolicznościach, jednakże, ponieważ dawno nie było od niego wiadomości, więc poczęto się niepokoić. Wiedziano tylko przez czarnych gońców, że cztery tysiące wojowników Massai rozłożyło się na powrotnej drodze Wissmana, z zamiarem wydania mu walnej bitwy, która mogła lada dzień nastąpić. O posłaniu mu pomocy zastępca jego w Bagamoyo nie mógł i marzyć, albowiem oddzielały go od pola działań całe miesiące drogi, a powtóre w Bagamoyo nie zostało więcej nad trzystu żołnierzy, których trzeba było mieć pod ręką, a tembardziej, że niektóre dalsze od morza szczepy poczęły się także poruszać.
Słuchałem tych wieści z największem zajęciem, albowiem chodziło także i o losy naszej wyprawy. Gdyby Wissman został zniesiony, po-